
Słoneczniki odbijały słońce. Patrzyłem na nie i zatapiałem myśli w każdym z osobna. Wydawało się mi, że stanowią bezkresny ocean otoczony murawą. To, co zobaczyłem zupełnie nie pasowało do tego, co było wytworem imaginacji. Stałem przed nimi i cieszyłem oczy jaskrawożółtym widokiem. Słońce zaglądało ze wstydem do umysłu słoneczników. Tak, wiedziałem, że mają umysł, który potrafi ogarnąć ich przestrzeń. Bezkresna żółcień.
Koiła mnie. Zieleń trawy kusiła ptaki. Najadłszy się ziaren odpoczywały na niej aby po chwili wytchnienia znów zasiąść do uczty.
Usiadłem obok nich. Patrząc przed siebie zapomniałem o Tatschenbrodzie i o dziewczynie imieniem Augusta. Pewnie już umarła, tak jak odszedł w niepamięć Tatschenbrod. Nie chciałem pozwolić, aby odeszła i aby zginęła osada, którą założono między słonecznikami.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz