Od dłuższego czasu nie mogę pisać. Nie chodzi mi o pisanie rzeczy związanych z moją pracą, ale raczej o powoływanie do istnienia myśli, które w kategoriach naukowych nie dają się zamknąć. Chodzi mi o uczucie natchnienia, które rozkołysałoby nie tyle, co mój intelekt, czy uczucia, ale raczej duszę. Kiedy zamykam oczy roztaczam nad sobą widzę siebie jako suchą ziemię; popękaną od słońca. Potrzebuje deszczu, któryby zrosił mnie nie tylko po to, abym zaowocował, ale nade wszystko abym odczuł jego świeżość. Odnoszę wrażeniem, że mam wewnętrzną potrzebę powoływania nowych światów, kreowania rzeczywistości, nazywania nienazwanych bytów. Albo inaczej: partycypowania w Boskim „Niech się stanie”, w adamowym nadawaniu imion światu – odkrywaniu jego istoty. Czasami wydaje się mi, że zatracam ową wrażliwość dostrzegania istoty świata: dostrzegam materię nie widząc już nawet ducha, który ożywia to, co jest martwym. Zazwyczaj odkrywałem go poprzez zmysły, uczucia, odczucia, imaginacje, intuicję, iluminację i inne doznania. Przekładałem te quasiobrazy na język zmysłów. Zbyt często i zbyt wiele. Być może nie powianiem nazywać wszystkiego, bo czyż wszystko musi być nazwanym? Język zmysłów stał się dla mnie pułapką, ramami poza którymi trudno mi było wyjść. Stałem się więźniem własnych uczuć. A raczej brakiem ich. Myślałem, że najlepiej opisywać rzeczywistość beznamiętnie. Z okiem aptekarza dawkować słowa, cedzić je z dokładnością i ważyć każdą myśl. Oczywiście opisując językiem zmysłów. I tu wpadłem w kolejny labirynt niedorzeczności: zmysły odarte z uczucia miały wyrazić uczucie pozbawione zmysłowości.
Dziś, po raz pierwszy od roku, usiadłem do pisania z powodu tego, co czuję. A czuję smutek i być może także żal do siebie. Pisze „być może”, bo sam nie wiem jak to uczucie nazwać. Nie mogę jego ocenić beznamiętnie, nie dlatego, że nie potrafię, ale z tej racji, że boje się je nazwać. Boje przed samym sobą. Właśnie dzisiaj, kiedy moja wiara została wystawiona na próbę wraz z uczciwością moich intencji. Cierpię, bo nie wiem, czy przeszedłem próbę dostatecznie odważnie. Cierpię, bo się zachwiałem. Cierpię, bo zapomniałem jak to jest kochać.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz