piątek, 16 kwietnia 2010

Dziś są moje urodziny


Tak, skończyłem dzisiaj 27 lat. To miasto nie sprzyja świętowaniu. Influenza, której się tutaj nabawiłem jest zbyt przykra, by jakkolwiek i gdziekolwiek, a na pewno z kimkolwiek uczcić tę zacną rocznicę. Gości zaprosiłem na przyszłą sobotę.

Ostrawa


Ostrawa
Podróżą byłem zmęczony. Proszki, które dostałem od doktora Ruhenbauera (swoją drogą starzec o przyjemniej fizjonomii) przestają być skuteczne. Od kilkunastu dni nie mogę spać, chodzę jak w delirce a jedzenie już nie jest dla mnie przyjemnością a jedynie przykrym obowiązkiem. Nie chcę przecież umrzeć, a w każdym bądź razie nie tak. Doktor zalecił mi zmianę otoczenia. Nie wiem czy zdawał sobie do końca sprawę z tego, co mówił, ponieważ dla mnie oznaczałoby to konieczność wyzucia się z własnej tożsamości. Nie potrafiłem tego zrobić, więc pozostał mi substytut zmiany. Tego samego dnia przyjechałem do Ostrawy.
Miasto było jak każde. Po prostu nijakie. Budynki stały przy ulicach, ulice przy budynkach, a ponad nimi rozpościerało się nijako - błękitne niebo. Nijaki księżyc oświetlał je nocą i bezpłciowe światło nie potrafiło przedzierać się przez firany poruszone wiatrem. Pokój też był bezpłciowy. Uległem tej bezpłciowości i beznamiętnie, bez polotu, bezkszłaltnie i bezwstydnie zarazem wtapiałem się w wiszący nade mną sufit. Niczym nie różnił się od nieba dlatego nie zrobił na mnie najlepszego wrażenia. Nie pociągał mnie. Nie chciałem unieść się ponad łóżko, by dotknąć rękoma sublimację firmamentu. Zauważyłem, że sam staję się sublimacją wysublimowanych substytutów.
Ktoś mi kiedyś powiedział, że gdy chce się użyć jakiś mądrych sformułowań poprzedza się je wstawką „gdyż, iż” (to takie stosowne). Nabiera się wówczas w oczach słuchacza powagi, a po uprzednim zastanowieniu się („gdyż, iż” trwa dostatecznie długo) ukazuje w kolejnych odsłonach swoje refleksje.
A zatem „gdyż, iż”... (i w tym momencie zrobiłem mądry wyraz twarzy)... Zdałem sobie sprawę z tego, że popadam w paranoję. Przyjechałem do miasta, którego ani nie znam, ani tak naprawdę nie polubiłem. Najzwyczajniej uciekłem i najprawdopodobniej przed pamięcią. Nie chcę pamiętać, gdyż to za bardzo boli. Najbardziej boli miłość, która miała być na wieki. Bardzo szybko przekonałem się, że nie ma „wieków”; czas przestał dla mnie istnieć. Przeszłość miesza się mi z teraźniejszością, przyszłości nie znam.